Kategoria: Bez kategorii

Bogdan „Kryzys” Krzak, świadectwo nawrócenia. Jak znaleźć Boga w chaosie życia.

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 16 września 2024

Zapraszamy do obejrzenia świadectwa Bogdana „Kryzysa” Krzaka, które zostało zarejestrowane na spotkaniu ewangelizacyjnym w Pawełkach w 2024 r. Bogdan, były kibol, jest obecnie instruktorem terapii uzależnień. Słowo „kryzys” nie jest przypadkowe w jego życiu. Jest jego częścią.

Niesamowite świadectwo nawrócenia Honzy, muzyka z Czech

Niesamowite świadectwo nawrócenia Honzy, muzyka z Czech

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 30 stycznia 2024

Czechy to kraj mocno ateistyczny. Praktykujących katolików jest tam 5%. Nasz południowy sąsiad jest jednym z najbardziej zlaicyzowanych państw na świecie. Aby zobrazować stan wiary w Czechach, to wyobraźmy sobie, że w 10,000 miejscowości, na codzienną mszę przychodzi około 10 osób, a w niedzielę około 100. Honza (pseudonim, prawdziwe imię to Jan), bohater dzisiejszego świadectwa, wychował się w całkowicie laickiej rodzinie i społeczeństwie. 

Świadectwo Honzy:

W mojej klasie było 35 uczniów i tylko jeden z nich był osobą wierzącą. Ten chłopak nikomu się do swojej wiary nie przyznawał, bo się bał o tym mówić. Ja w swoim dzieciństwie nie słyszałem nigdy słowa Bóg. Nigdy też nie byłem w kościele. Nie myślałem więc nawet o tym, czy Bóg istnieje czy też nie. Mój tato jest znanym lekarzem neurochirurgiem, wielkim autorytetem. Obecnie jest posłem na sejm. Moja mama natomiast jest nauczycielką matematyki. Wyrastałem więc w środowisku racjonalnym, dalekim od wiary w Boga. Kiedy miałem kilka lat, moi rodzice się rozwiedli i wychowywała mnie mama i mój ojczym. Pochodził on z sierocińca i nie spełniał się zbytnio w roli ojca. Współżycie z nim czasami bywało bardzo trudne. W ciągu 24 lat wspólnego życia nie przypominam sobie aby w mojej rodzinie były jakieś rozmowy o wierze.

Więcej:

Magazyn Cosmopolitan publikuje artykuł promujący "Satanistyczną Klinikę Aborcyjną"

Magazyn Cosmopolitan publikuje artykuł promujący "Satanistyczną Klinikę Aborcyjną"

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 3 stycznia 2024

Czy w Ameryce najniebezpieczniejszym miejscem jest łono matki? Cosmopolitan, magazyn poświęcony doradzaniu młodym kobietom w zakresie najnowszych porad dotyczących mody i stylu życia, opublikował w zeszłym miesiącu artykuł promujący „Ceremonię aborcji satanistycznej” zapewnianą przez klinikę aborcyjną Świątyni szatana.

Ta internetowa klinika aborcyjna z siedzibą w Nowym Meksyku dostarcza pigułki aborcyjne pocztą i jest prowadzona przez satanistów. W poście na Instagramie z 16 listopada Cosmopolitan szczegółowo wyjaśnił, jak przeprowadzić taki rytuał swoim czterem milionom obserwujących w aplikacji.

W artykule zamieszczono zestaw slajdów szczegółowo opisujących procedury przeprowadzenia rytualnej ceremonii aborcji zgodnie z wytycznymi Świątyni szatana. Wiązało się to z wpatrywaniem się w swoje odbicie przed zażyciem pigułki aborcyjnej i powiedzeniem: „Ciało jest nienaruszalne, podlega wyłącznie własnej woli”. Rytuał kończy się po zażyciu pigułki i oświadczeniu osoby: „Na moje ciało, na moją krew; z mojej woli tak się stało.” szatańska klinika aborcyjna z siedzibą w Nowym Meksyku została nazwana „szatańską kliniką aborcyjną mamy Samuela Alito”, w celu kpiny z sędziego Sądu Najwyższego Samuela Alito, który napisał decyzję o unieważnieniu wyroku w sprawie Roe przeciwko Wade. Tuż przed postem na Instagramie Cosmopolitan opublikował artykuł na temat satanistycznej placówki aborcyjnej, w którym autorka postawiła hipotezę o innej historii, w której matka Alito wybrała aborcję zamiast urodzenia syna.

Według Cosmopolitan ideą tej kliniki jest obrona prawa do aborcji poprzez usprawiedliwienie religii. „W przeciwieństwie do innych dostawców pigułek aborcyjnych pocztą, takich jak Hey Jane czy Abuzz, TST jest religią. Oznacza to, że jego pacjenci, którzy sami nie muszą być satanistami, biorą udział w rytuale religijnym. W czasopiśmie stwierdzono, że jest to „kluczowe rozróżnienie prawne, które TST ma nadzieję wykorzystać w swoim historycznym dążeniu do rozszerzenia swojego modelu klinik poza Nowy Meksyk – na stany, w których aborcja jest poza tym zakazana”.

Cosmopolitan podzielił się także historią kobiety, która otrzymała pigułki aborcyjne z satanistycznej kliniki aborcyjnej. Jessica (fałszywe imię i nazwisko nadane w celu zachowania anonimowości), 37-letnia matka trójki dzieci, stwierdziła, że według niej koncepcja aborcji satanistycznej jest „genialna”. Magazyn podaje, że Jessica w momencie publikacji artykułu była w ciąży z czwartym dzieckiem. Jessica podjęła decyzję o zakończeniu życia swojego nienarodzonego dziecka, brata lub siostry jej trójki dzieci, poprzez satanistyczny rytuał, ponieważ według artykułu Jessica i jej mąż „nie chcą więcej dzieci”.

Ze względu na to, iż Cosmopolitan jest jednym z największych i najbardziej wpływowych magazynów dla młodych kobiet na świecie, niezmiernie niepokojące jest to, że strona ta promuje takie niegodziwe czyny, jednocześnie fałszywie przedstawiając je jako wzmacniające.

Wywiad z Bożeną, która szukała prawdy i sensu życia. Praktykowała reiki i jogę. Poznała Jezusa i zaczęła żyć na nowo.

Wywiad z Bożeną, która szukała prawdy i sensu życia. Praktykowała reiki i jogę. Poznała Jezusa i zaczęła żyć na nowo.

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 20 listopada 2023

Bożena szukała prawdy i sensu życia. Praktykowała reiki i jogę. Poznała Jezusa i zaczęła żyć na nowo.

Wywiad z Bożeną Stabiszewską, która szukała prawdy i sensu życia. Praktykowała reiki i jogę. Poznała Jezusa i zaczęła żyć na nowo…

Opowiedz proszę kilka słów o sobie. Jak wyglądała Twoja relacja z Bogiem?

Pochodzę z rodziny wojskowej. W moim domu nie było Pisma Świętego, modlitw, ani Boga. Wierzyłam, że Bóg istnieje, ale uważałam, że nie jest On dostępny dla mnie. Nigdy Go więc nie szukałam, był dla mnie bardzo daleki, gdzieś sobie go wyobrażałam w kosmosie. Do kościoła chodziłam może dwa razy do roku, nie przyjmowałam sakramentów. Całe życie szukałam prawdy i sensu życia.

Jak to się stało, że poszukując prawdy nie odnalazłaś Boga?

Nie utożsamiałam prawdy z Bogiem. Z ludzmi, z którymi rozmawiałam o prawdzie również nie usłyszałam o Bogu. Stało się to dopiero wtedy, kiedy przebywając w małym kościółku przeczytałam na belce u góry napis: „Jezus jest prawdą”. Ale to działo się już w czasie, kiedy odnalazłam swoje miejsce w Kościele. Uświadomiłam sobie wtedy, że całe życie szukając prawdy, Go szukałam.

Jak wyglądał szczegółowo proces poszukiwania Boga w Twoim życiu? Co było punktem kulminacyjnym?

Moje szukanie i znalezienie Boga związane było z moim zdrowiem. Kiedy miałam guza na trzustce szukałam uzdrowienia. Najpierw poszłam do lekarzy, ale oni nie pomogli mi. W tamtych latach nie było jeszcze USG. Po kilkudziesięciu latach, kiedy guz był już duży (10x14cm) i zaczął być namacalny, lekarze chcieli mnie operować, ale ja zaczęłam szukać uzdrowienia – najpierw zajmując się radiestezją, potem jogą sukcesu i mam też zrobiony pierwszy stopień reiki.

Czy w tych praktykach odnalazłaś prawdę?

W każdej tej sekcie mówili o Bogu, ale ja wtedy jeszcze Go nie znałam. Była tam mieszanka prawdy i kłamstwa.

Jak więc wyglądało Twoje dalsze poszukiwanie prawdy?

Więcej:

https://adlucem.pl/sermons/bozena-szukala-prawdy-w-zyciu-praktykowala-reiki-i-joge-poznala-jezusa-i-zaczela-zyc-na-nowo/

Nikt nie jest lepszy!

Nikt nie jest lepszy!

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 6 października 2023

Modlitwa:

Sprawiedliwość, którą Bóg nam daje nie jest równością.  Różnimy się między sobą i to jest obiektywna przesłanka. Mamy bowiem różne wychowanie, różne doświadczenia, różne oczekiwania, lubimy różne smaki lodów. Mamy też inne charaktery, temperamenty i tego nie da się wyrównać. Choleryk zawsze będzie cholerykiem. 

Jednocześnie jesteśmy stworzeni na obraz Boga. Wszyscy. Nie ma tak, że jedna osoba jest bardziej stworzona na obraz Boży a druga mniej. Wszyscy na równi jesteśmy stworzeni na obraz Boga. A nawiasem mówiąc, skoro jednocześnie tak się różnimy, to jaki Bóg w swej jedności musi być różnorodny? W końcu nie bez powodu tworzy Trójcę 🙂

Nie jest więc tak, że jesteśmy tacy sami. Nie ma dwóch takich samych osób i każdy idzie swoją drogą, ale jednocześnie tworzymy w danej wspólnocie (małżeństwie, rodzinie czy w Kościele) jedność z różnorodności. Ta różnorodność jest więc potrzebna, bo gdyby świat był jedno czy dwukolorowy, byłby po prostu smutny i nudny. A tak jest piękny. Różnorodność nie jest przeszkodą w zjednoczeniu. Ale coś też musi łączyć tę różnorodność aby powstała jedność.

Pomimo naszych różnic każdy z nas jest tak samo oczekiwany przez Boga, tak samo powołany do zbawienia. Jesteśmy wiec jak biegacze, którzy mają dobiec do tej samej mety, ale startują z różnych miejsc. Dla jednych Bóg przewidział krótszą trasę dla innych dłuższą. Wg swojej sprawiedliwości. My na Boga nakładamy naszą sprawiedliwość, co powoduje dużo nieporozumień. A u Boga wszystko wygląda inaczej. My np. chcemy wyliczać, co zrobiliśmy, a On chce wiedzieć, kim się staliśmy.

Skoro jesteśmy różni, to jednocześnie nie oznacza, że ktoś jest lepszy czy gorszy. Po prostu jesteśmy różni. Bóg nie stwarza więc lepszych i gorszych, tylko różnych. Blondyn przecież nie jest lepszy od bruneta, flegmatyk nie jest lepszy od osoby porywczej.

Ale mamy też świadomą czy podświadomą skłonność do porównywania się do innych ludzi. Bo skoro różnimy się między sobą to różnie się też postrzegamy, oceniamy, skutkiem czego się porównujemy. Nie jest więc tak, że nie możemy się porównywać i czuć lepszymi czy gorszymi. Możemy. Tylko pytanie, czy mamy do tego prawo. Bo w oczach Boga dokonywane przez nas podziały ludzi na dobrych i złych nie mają znaczenia. Stwórca ofiarowuje swoje dobrodziejstwa wszystkim.

Kalkulacja nad tym, co otrzymali inni, może prowadzić do zawiści. Tak było np. w przypadku brata syna marnotrawnego czy Kaina. Większość konfliktów, kłótni, rozbicie się jedności wspólnot, wynika z z konkretnej przyczyny: człowiek lub wspólnota zaczynają uważać się za lepszych od innych. Biali uważali się za lepszych od czarnych, Żydzi od Samarytan, katolicy od protestantów czy pogan, naziści od nierasowej społeczności, Rosjanie od Ukraińców. Tworzą się wtedy podziały, kończą się przyjaźnie czy małżeństwa.

Jeśli więc między nami jest tyle różnic i naturalnie się porównujemy do siebie, to dlaczego tematem tego artykułu jest twierdzenie: nikt nie jest lepszy? I jak to twierdzenie uzasadnić? Przecież bez wątpienia mogę stwierdzić, że Lewandowski gra lepiej ode mnie w piłkę 🙂

Odpowiedzi warto poszukać w Piśmie Świętym. Zawarta jest tam bowiem przypowieść o faryzeuszu i celniku (Łk, 18, 9-14):

Opowiedział też niektórym, co dufni byli w siebie, że są sprawiedliwi, a innymi gardzili, tę przypowieść: «Dwóch ludzi przyszło do świątyni, żeby się modlić, jeden faryzeusz, a drugi celnik. Faryzeusz stanął i tak w duszy się modlił: „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie: zdziercy, niesprawiedliwi, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam”. A celnik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi, mówiąc: „Boże, miej litość dla mnie, grzesznika!” Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony».

O czym jest ta przypowieść? Dwaj mężczyźni wchodzą do świątyni, by się modlić - faryzeusz i celnik. Pierwszy z nich wyróżnia się wiedzą religijną, pobożnością i rygorystycznym wypełnianiem tego, co nakazywało Prawo oraz szacunkiem Żydów. Należy podkreślić, że nakazów w tym prawie było bardzo wiele. A ten faryzeusz był nawet bardziej wierny Torze niż wymagałyby tego jej przepisy, gdyż nie ze wszystkiego była przepisana dziesięcina, nigdzie też nie ma mowy w Torze o poszczeniu dwa razy w tygodniu (poza niewielkimi wyjątkami). Był więc on nadgorliwy w wypełnianiu obowiązków religijnych i widzi siebie jako kogoś, kto jest lepszy od innych oraz jest sprawiedliwy w oczach Boga. Jednocześnie nie dostrzega swoich wad czy grzechów. Religia to dla niego nie relacja, ale sposób na to, aby się dowartościować i pokazać swoje dobre strony i osiągnięcia. Nie ma tam miejsca na jego słabości i błędy.

Drugi natomiast, jako Żyd, miał również prawo przyjść do świątyni, ale zachowuje się wprost odwrotnie. Jest celnikiem, a to zawód który był bardzo pogardzany przez innych Żydów za kolaborację z okupantem. Nie usprawiedliwia on jednak swoich grzechów, odczuwa ich ciężar, nie osądza nikogo, oprócz siebie. Staje w pokorze przed Bogiem, bo jak mówi Pismo: nie śmie nawet oczu wznieść ku niebu. Nie szuka gorszych od siebie, choć jak dobrze poszukamy, to zawsze znajdziemy lepszych i gorszych. Dezyderata (swego rodzaju manifest hipisowski) mówi: Porównując się z innymi możesz stać się próżny i zgorzkniały, bowiem zawsze znajdziesz lepszych i gorszych od siebie.

I nie grzeszne życie celnika jest w tej przypowieści dla nas wzorem, ale jego postawa wobec grzechu. Dokonuje on bowiem  jego odkrycia i pokornego uznania przed Bogiem, że potrzebuje Jego miłosierdzia.

Wracając do osoby faryzeusza, czuje się on sprawiedliwy w oczach Boga. Czy miał do tego prawo? W oczach drugiego Żyda tamtych czasów jak najbardziej. Przecież czynił dobro, oddawał część swego zarobku biednym, pościł, ma wiedzę religijną, modlił się. To czego mu zabrakło?

Pokora

Aby móc prawdziwie odczuwać, że nikt nie jest lepszy potrzebna jest pokora. Ale co to jest właściwie pokora? Niektórzy mówią, że prawdziwie pokorny jest dopiero nieboszczyk 🙂

Pokora to inaczej stanięcie w prawdzie o sobie samym.

Francuski naukowiec Blaise Pascal napisał kiedyś, że: poznanie prawdy o sobie rodzi rozpacz, poznanie prawdy o Bogu bez poznania siebie - pychę, natomiast poznanie prawdy o sobie i Bogu przynosi nadzieję na miłosierdzie. I w tym zdaniu zawiera się właściwie cała prawda o tym świecie. Nie ma nas motywować porównywanie się, ale prawda o sobie w relacji do Boga, którą ciągle odkrywamy.

Prawda o sobie to stwierdzenie, że wszystko co mamy jest darem, również nasza wolność. Bo cóż mamy, czego byśmy nie otrzymali? Jeśli wszystko co mamy zawdzięczamy Bogu, to dziękujmy Mu za wszystko. To uczciwa zapłata. Nasze życie powinno być jednym hymnem uwielbienia.

Różne są te nasze dary. Możemy czuć, że ktoś ma ich więcej, że więcej potrafi, jest bardziej ceniony. Albo odwrotnie, otrzymujemy tak dużo darów, że czujemy, iż mamy ich więcej niż inni. Nasza poraniona natura powoduje, że łatwo wtedy wpaść w zazdrość, pychę, egoizm. Łatwo przesłonić Boga swoim ja. Łatwo powiedzieć, że jestem lepszy niż inni, bo coś otrzymałem, coś potrafię. Ale nie jesteś lepszy, bo to co masz jest darem. Nie jesteś też gorszy, bo to co inni mają również jest darem. A dar to środek do celu, a nie do budowania naszego ja. Tym celem jest m.in. radość w Chrystusie. Zadowolenie z siebie nie jest niczym złym i nie przeciwko temu Jezus występuje. Problem zaczyna się wówczas, gdy porównujemy się z innymi.

Człowiek pokorny nie udaje też, że nie ma czegoś, co ma. Inaczej jest to fałszywa pokora. Fałszywy obraz samego siebie rodzi konieczność ciągłego porównywania się. A brak świadomości, że to co mamy jest darem powoduje chęć czucia się wyjątkowym, chęć specjalnego traktowania ze strony innych i poklasku. Bardzo łatwo jest zweryfikować, czy np. nasza pobożność, dobroczynność jest zdrowa. Jeśli za to co robimy nie otrzymujemy pochwał, to taką aktywność szybko porzucimy.

Jeżeli więc rodzi się w Tobie poczucie, że dobro pochodzi od ciebie, twoje cnoty czy charyzmaty są wynikiem twojej pobożności i duchowości, i masz poczucie wobec innych, którzy w twoich oczach są gorsi od ciebie, że nie zasługują na to co mają, to czas powiedzieć sobie stop, zrobić 2 kroki w tył by wyjść ze swojej nędzy duchowej. Bo wszystko co mamy otrzymaliśmy od Boga i otrzymaliśmy tyle ile potrzebujemy do zbawienia i do szczęścia.

List do Filipian, 2,3 mówi nam:

Nie działajcie z myślą o uznaniu i pochwałach, lecz z pokorą uważajcie jedni drugich za lepszych od siebie.

Ten werset uczy nas pokornej postawy wobec innych. Nie powinniśmy myśleć o sobie jako o lepszych od innych, ale raczej powinniśmy uważać innych za ważniejszych od siebie.

Bóg bardziej od tego abym się przechwalał co mi wychodzi, chce, aby się zwracać do Niego, kiedy nam nie wychodzi. A do tego, aby Go poprosić o pomoc a potem ją przyjąć również potrzeba pokory, stanięcia w prawdzie i świadomości, że wszystko zawdzięczamy Bogu i jedynie od Niego powinniśmy oczekiwać wszystkiego.

Tak jak św. Piotr, który trzykrotnie zaparł się Jezusa, ale miał odwagę, by pójść do Niego i Go przeprosić. Zapłakał nad swoim czynem i żałował tego co uczynił. I można zapytać po tym co zrobił Piotr, jaką on miał autoryzację do dalszego głoszenia i nauczania? Ano miał, bo Ewangelia w ustach grzesznika pozostaje Słowem Bożym, tak jak obraz oprawiony w deski po skrzynce na jabłka pozostaje arcydziełem.

Judasz również zdradził Jezusa i żałował tego, bo oddał pieniądze, które otrzymał, ale nie poprosił Jezusa o przebaczenie tylko wpadł w kolejny grzech – samobójstwo. Czego zabrakło Judaszowi? Tego, aby pozwolił się Bogu podnieść z własnej słabości, by poczuł się podniesionym, przytulonym do Jego serca i dał się otoczyć bliskością Pana. Judasz po ludzku tego nie uniósł.

Boża sprawiedliwość

Przypowieść o celniku i faryzeuszu kończy się zdaniem: Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony.

Jest ono ważne, bo zawarte jest również w innych fragmentach Pisma. Potwierdza ono, że wszyscy są równi w oczach Boga. Każdy może zostać usprawiedliwiony. To Bóg jest więc od sądzenia kto jest bardziej lub mniej grzeszny, bo nasz osąd jest kaleki. Dlaczego?

Pan jest moim sędzią. Przeto nie sądźcie przedwcześnie, dopóki nie przyjdzie Pan, który rozjaśni to, co w ciemnościach ukryte, i ujawni zamiary serc. (1 list Kor 4, 4-5)

Boża sprawiedliwość jest przeniknięta przez miłość, bo sam Bóg jest miłością. Sprawiedliwość w ludzkim wymiarze może być bezduszna i oparta tylko na literze prawa. Sprawiedliwość Boga jest inna.

Wyznawcą takiej bezdusznej sprawiedliwości bez miłosierdzia jest szatan, który np. przed Bogiem oskarżał arcykapłana Jozuego. Bóg jednak nie jest zniechęcony człowiekiem. Wyciąga do niego rękę, nawet jeśli ten człowiek jest po szyję w mule.

W relacjach między ludźmi często brakuje miłości bezwarunkowej i wydaje się nam, że możemy być kochani tylko za coś. W głowie nam się nie mieści, że Pan Bóg kocha człowieka nie za coś, ale tylko dlatego, że istnieje. Z Twoimi wadami i zaletami. Dlatego mamy też problem z przyjęciem Bożej miłości bezwarunkowej. A przecież jaki interes miał Bóg w tym, żeby umierać za nasze grzechy? Zrobił to z czystej miłości.

My cenimy człowieka proporcjonalnie do tego, co nam daje. Bóg ceni człowieka z powodu jego istnienia. Dla nas istnienie drugiego człowieka ma wartość, gdy z tego istnienia coś dla nas wynika. Dla Boga istnienie każdego z nas jest samo w sobie wartością bezcenną.

Nasze horyzonty są więc bardzo zawężone. Nie potrafimy patrzeć ani na swoje, ani tym bardziej na cudze życie z takiej perspektywy, z jakiej patrzy Bóg i z jakiej my popatrzymy będąc już w Niebie.

Dlatego w tym życiu, które jest naznaczone wyrokiem śmierci, głównie chodzi o to, aby odpowiedzieć miłością na Bożą miłość, bo nasze życie jest wypaczone przez grzech. Walczymy więc o nasze zbawienie a nie o to, kto jest z nas lepszy.

W tej walce, walce duchowej dobra ze złem jaką toczy człowiek, naszą rolą nie jest bycie sędzią i ocena, kto w czasie swojej walki zachował się odpowiednio, kto wyszedł a kto nie z niej zwycięsko. Nigdy bowiem do końca nie jesteśmy w stanie kogoś poznać a szczególnie jego intencji. Tylko Bóg, który widzi w ukryciu, potrafi dokonać tej oceny.

I ks. Samuela, (1 Sm 16,7):

Pan jednak rzekł do Samuela: «Nie zwracaj uwagi na jego urodę, ani na wysoki wzrost, gdyż go nie wybrałem. Ja bowiem nie oceniam tak jak ludzie. Ludzie poprzestają na wyglądzie, a Pan patrzy na serce.»

Jeśli ktoś w naszych oczach nam się nie podoba, kogoś nie lubimy, jest tym najgorszym, skutkiem czego potraktujemy tego kogoś jako chwast, to już w tym momencie sami stajemy się chwastem. Naszą rolą nie jest więc wyrywanie chwastów, ale nie wpuszczanie ich we własne życie, ocena własnej konfliktowości życia i podejmowania odpowiednich wyborów, tak aby przyszykować glebę własnego serca do zasiania dobrego ziarna.

Przypowieść o winnicy

O naturze Bożej sprawiedliwości mówi nam też dużo przypowieść o winnicy:

Idźcie i wy do winnicy! A gdy nadszedł wieczór, rzekł właściciel winnicy do swego rządcy: Zwołaj robotników i wypłać im należność, począwszy od ostatnich aż do pierwszych! Przyszli najęci około jedenastej godziny i otrzymali po denarze. Gdy więc przyszli pierwsi, myśleli, że więcej dostaną; lecz i oni otrzymali po denarze. Wziąwszy go, szemrali przeciw gospodarzowi, mówiąc: Ci ostatni jedną godzinę pracowali, a zrównałeś ich z nami, którzyśmy znosili ciężar dnia i spiekoty. Na to odrzekł jednemu z nich: Przyjacielu, nie czynię ci krzywdy; czy nie o denara umówiłeś się ze mną? Weź, co twoje i odejdź! Chcę też i temu ostatniemu dać tak samo jak tobie. Czy mi nie wolno uczynić ze swoim, co chcę? Czy na to złym okiem patrzysz, że ja jestem dobry? Tak ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi.

Jest to kolejna przypowieść, która wskazuje na skutki choroby porównywania się. Z powodu tej choroby nie umiemy cieszyć się z tego, co mamy, z tego, co już dał nam Bóg.

Ta choroba zamyka nam oczy na dobro, które jest w nas. W tej przypowieści Bóg przypomina nam, że jest dobry, i że umówił się z Tobą, że zawsze będzie dla Ciebie dobry. I tę umowę podpisał własną krwią. Lekarstwem na tę chorobę jest wdzięczność, za każdy najdrobniejszy okruch dobra w twoim życiu. Zdrowe podejście to dawanie z jednoczesnym brakiem pytania: co z tego mam, bo nie rodzi w nas poczucia krzywdy. Porównywanie się z innymi zawsze może wciągnąć Ciebie albo w zbyt wysokie poczucie własnej wartości lub w zbyt niskie.

To nic, że ktoś modli się mniej, niż ja. To nic, że może nie zawsze jest w kościele. Nie widzę i nie znam jego serca, tylko Bóg widzi całość. Nic nie znaczy także to, że ktoś modli się więcej, angażuje we wszystko, co się da. Być może próbuje przykryć bałagan w swoim życiu? Dlatego porównywanie się jest tak zgubne.

Naród wybrany

Żydzi w czasach Jezusa uważali się za lepszych od innych narodów, gdyż czuli się narodem wybranym. Judaizm był więc religią hermetyczną, niechętnie otwierał się na cudzoziemców. Podobnie wyglądał raczkujący Kościół po zmartwychwstaniu Jezusa, który wciąż stosował się do wielu reguł Judaizmu. A tymczasem Szymon Piotr odwiedził setnika Korneliusza, Rzymianina, do czego powołał go Bóg i tak mu powiedział:

Wiecie, że zabronione jest Żydowi przestawać z cudzoziemcem lub przychodzić do niego. Lecz Bóg mi pokazał, że nie wolno żadnego człowieka uważać za skażonego lub nieczystego. [...] Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. 

Bóg jest prawdziwie ojcem wszystkich ludzi, bez względu na rasę, kulturę, a nawet religię. Dlatego apostołowie wyruszyli do krajów pogańskich aby nauczać o Bogu-Ojcu.

Ustanowiłem Cię światłością dla pogan, abyś był zbawieniem aż po krańce ziemi. (Dz 13,46)

Nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie. (Ga 3, 28)

Żydowskie prawa nie miały więc tworzyć ram funkcjonowania nowych chrześcijańskich społeczności. Niesamowicie ważny staje się tu rytuał obrzezania, a dokładniej utrata przez niego znaczenia dla wspólnoty. Od teraz przystąpienie do Kościoła odbywa się poprzez chrzest, który – w przeciwieństwie do obrzezania – dostępny jest również dla kobiet. Żeby zostać Żydem trzeba się było nim urodzić. Chrześcijaństwo likwiduję tę kategorię, otwierając się na nowe przymierze i tym samym sprawiając, że różnice etniczne, kulturowe, a także płeć nie determinują już dłużej relacji człowieka z Bogiem.

Obłuda

Jezus dostrzega w człowieku różne obłudy. Np. taką, że chętnie chcemy usuwać drzazgi z oczu innych jednocześnie nie dostrzegając belki we własnym. Dlatego nawrócenie zawsze zaczynamy od siebie.

Św. Paweł pisze: Pilnuj siebie samego i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają. (I List do Tymoteusza 4,16)

Gdy więc stajesz z modlitwą przed Bogiem, nie ma znaczenie to, jak nas widzą inni. Bóg patrzy wprost w nasze serce. I nie ważne jak bardzo poobijaliśmy się w tym życiu, jak bardzo do tej pory odeszliśmy od Boga, jak bardzo nasze serce oddaliło się od Niego, ważne jest to, czy dziś, teraz jesteś w stanie uznać Boga za swojego Stwórcę i przyjaciela.

Jeśli wahasz się podać Bogu dłoń, podaj Mu chociaż swój palec. Bogu wystarczy mała przestrzeń do zasiania swego ziarna. A jeśli Go już poznasz, dotknie cię Jego miłość, to nie ma już takiej siły, która by oderwała cię od patrzenia w Jego kierunku. Nasz główny problem to taki, że Go nie znamy. Że znamy go na podstawie tego, jak sobie Go wyobrażamy, albo jak wyobrażają Go sobie inni. Pozwól się poznać Bogu, pozwól się poznać Jezusowi, bo każdy z nas jest zagubioną owcą.

Bóg mówi do nas: Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni jesteście. Nie niektórzy, nie ci, którzy byli dzisiaj na mszy, nie ci, którzy chodzą regularnie do spowiedzi od miesiąca. Nie. Mają przyjść wszyscy. Bo w oczach Boga jesteśmy równi.

On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. (Mt 5,45). Podobnie jak to słońce i deszcz spływa na nas w każdym czasie Boże Miłosierdzie. Bo każdy z nas jest stworzony na Boże podobieństwo. Każdy. W Oczach Ojca nie ma gorszych dzieci Boga. I Bóg stosuje różne metody dotarcia do człowieka, bo zna nasze serca i ich stan w danym momencie. Wie, że czasami potrzebny jest łagodny powiew wiatru jak w przypadku gdy ukazał się Bóg Eliaszowi, a czasami jest potrzebne mocne szarpnięcie a wręcz kopnięcie, jak to było było w przypadku Eliasza na pustyni, gdy chciał tam umrzeć i popadł w depresję.

Każdy z nas jest inny, i nie musimy naśladować we wszystkim św. Teresy od Dzieciątka Jezus czy Jana od Krzyża. Jedyną osobą, z którą musisz się porównywać, jesteś Ty z przeszłości. Jedyną od której musisz być lepsza/y dziś.

W liście św. Pawła czytamy słowa: Niech każdy bada własne postępowanie, a wtedy powód do chluby znajdzie tylko w sobie samym, a nie w zestawieniu siebie z drugim (Ga 6,4).

Nie warto więc porównywać się z innymi, ale warto skupić się na dobrym przeżyciu tego jedynego życia, jakie mamy, na wypełnieniu roli, jaką każdy z nas ma do spełnienia na tym świecie, a która nie jest ani lepsza, ani gorsza od roli innych.

Podsumowanie

Porównując się z innymi możemy poczuć wzgardę nie tylko do innych, ale do samego siebie a nawet Boga. Wszelkie porównywania, których dokonujemy są niesprawiedliwe, bo nikt nie jest lepszy, nikt nie jest gorszy, ale też nikt nie jest taki sam. Ludzie są po prostu wyjątkowi, nieporównywalni.

Bóg stworzył każdego z osobna z wyjątkową osobowością, szczególnymi zdolnościami i unikalnymi darami oraz postawił w specyficznych okolicznościach. Zaprzeczyć temu, to tak, jakby stwierdzić, że Bóg nie wiedział, co robi, gdy mnie tworzył i gdy planował moje życie. Jeżeli wierzę w Boga, to wierzę również, że On stworzył mnie dokładnie takim, jakim jestem i że ma szczególną troskę o mnie.

Widziały Twoje oczy, kiedy powstawałem, wszystko było zapisane w Twej księdze. Wyznaczona była liczba dni moich, zanim pierwszy z nich mogłem przeżyć. /PSALM 139:15/

Każdy z nas jest więc edycją limitowaną. Zatem wszelkie porównywania, których dokonujemy są niesprawiedliwe i po prostu znaczą tyle, co porównywanie jabłek do jabłek.

Nie ma sensu się porównywać, bo nie ma, nie było i nie będzie na świecie osoby takiej, jak Ty. Jesteś jedyny i niepowtarzalny. Jest między ludźmi wiele podobieństw, lecz równie wiele różnic. W oczach Bożych zawsze jesteśmy jedyni. Bóg kocha tak każdego z nas, jakbyśmy byli jedynymi stworzeniami na Ziemi.

Tak naprawdę żyjemy dla Nieba i wszystko, co tu robimy ma sens tylko wtedy, kiedy tam nas on prowadzi. A tam liczy się tylko miłość, i jest obojętne, jaką drogą do niej szliśmy. Bóg wybiera każdego. Ciebie też wybrał. I ma nadzieję, że Mu zaufasz i pójdziesz drogą, którą Ci przeznaczył.

Nie zwleka Pan z wypełnieniem obietnicy - bo niektórzy są przekonani, że Pan zwleka - ale On jest cierpliwy w stosunku do was. Nie chce bowiem niektórych zgubić, ale wszystkich doprowadzić do nawrócenia. /2 List św. Piotra/

Moje nawrócenie – świadectwo czytelniczki

Moje nawrócenie – świadectwo czytelniczki

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 24 maja 2023

Od ucieczki od Boga do Jego przytulenia

Żyłam daleko od Boga, daleko od Kościoła. Żyłam daleko do tego stopnia, że nie przyjęłam nawet sakramentu bierzmowania wspólnie z rówieśnikami. To nie tak, że w ogóle nie wierzyłam... To była słaba wiara, ot tak lekko się tląca, ale nie modliłam się, nie korzystałam z sakramentów i żyłam w grzechach. O Bogu po prostu nie myślałam, a już na pewno nie na poważnie.

Kiedyś byłam u znajomych na wieczorze filmowym. Ja fanka horrorów i tego dreszczyku emocji nie mogłam się doczekać oglądania filmu "Egzorcyzmy Emily Rose". Podczas oglądania czułam ogromny niepokój. Coś było nie tak do tego stopnia, że poprosiłam o wyłączenie filmu w połowie i nie obejrzeliśmy go do końca.
Jakiś czas później byłam u przyjaciółki, która puściła mi na youtube nagranie ze zdjęciami, które rzekomo pochodziły z prawdziwych egzorcyzmów tej właśnie filmowej Emily Rose. Również poprosiłam o wyłączenie. Obejrzałyśmy więc komedię i poszłam do domu nie pamiętając już poprzednich obrazów i dźwięków.
Pamiętam, że nigdy nie miałam problemów ze snem. Tak jak się kładłam wieczorem tak budziłam się rano, więc byłam bardzo zdezorientowana, kiedy obudziłam się w środku nocy. Obudziłam się pewna, że pora wstawać, ale na zewnątrz było ciemno a ja poczułam się dziwnie. Sięgnęłam więc ręką po telefon, który pokazywał równo godzinę 3:00 (kto oglądał film ten wie, że w horrorze o którym mówiłam główna bohaterka była nękana o tej godzinie przez demony).
Zdezorientowana położyłam się z powrotem spać, tłumacząc sobie, że psychika płata mi głupie figle, ale nie mogłam się wyzbyć wrażenia że coś się dziwnego dzieje. W pewnym momencie zaczęłam słyszeć dziwny szum, tak jakby zbliżający się do mnie i otaczający mnie. Wpadłam w tak jakby paraliż senny (wtedy jeszcze nie wiedziałam co to jest). Czułam się w pełni świadoma, ale nie mogłam się ruszyć, nie mogłam krzyczeć a czułam, że coś złego się do mnie zbliża. W pewnym momencie miałam poczucie, bardzo realne, że unoszę się nad swoim łóżkiem, że coś mnie ciągnie w górę. Wyraźnie wszystko widziałam i czułam jakbym lewitowała. Byłam bardzo, bardzo wystraszona, czułam że nie mogę się wydostać z tej sytuacji. Wtedy, nie wiem dlaczego i skąd mi to przyszło do głowy, ale z całych sił jakby wewnętrznych zaczęłam się modlić modlitwą "Zdrowaś Maryjo". Pomogło, bo "opadłam" na łóżko i mogłam się już normalnie ruszać. Wstałam i z płaczem pobiegłam do łóżka mojej mamy.
Przez następne dni nie mogłam spać sama, spałam z mamą przez kilka miesięcy i co noc budziłam się równo o 3 godzinie. Moja mama zasypiała przy radiu Zet i zawsze słyszałam to samo: "minęła właśnie 3:00 w radio Z". Znowu słyszałam te same szumy i bardzo się bałam, ale modlitwa do Mamy Maryi za każdym razem pomagała. Im więcej czasu upływało, tym rzadziej się budziłam o trzeciej nad ranem, ale taka sytuacja miała miejsce kilka lat.
Oczywiście tłumaczyłam to sobie na różne sposoby, głównie tym, że naoglądałam się głupich horrorów to mam za swoje, i że coś się może stało z moją psychiką. Nie myślałam o tym jednak często bo samo myślenie o tym wywoływało u mnie lęk i niepokój.
Żyłam więc dalej, a ta sytuacja niczego mnie na tamten moment nie nauczyła. Dalej w grzechach, dalej bez Boga.
Żyłam w związku z chłopakiem bez ślubu, w dodatku on był alkoholikiem. Nie układało nam się przez jego picie, ja zatracałam się coraz bardziej w poczuciu bezsensu.
Wynajmowaliśmy wspólnie mieszkanie i był taki dzień, kiedy czekałam sama w mieszkaniu na właściciela, który miał naprawić nam szafki w kuchni, ale nie przyszedł o umówionej godzinie. Nadchodził wieczór więc postanowiłam, że się zdrzemnę. Obudziło mnie szuranie i trzaskanie szafkami w kuchni. Wstałam szybko myśląc, że to ten właściciel. Byłam zła, że tak po prostu wszedł do mieszkania kiedy spałam i byłam gotowa zrobić mu niezłą burę. Jak bardzo byłam zdziwiona, kiedy wpadłam do salonu połączonego z kuchnią i się okazało, że nikogo tam nie ma! Zrobiło mi się bardzo nieswojo... Nie wiedziałam co się właściwie wydarzyło.. czy to mi się śniło? Czy o co chodzi... i poczułam ten dobrze mi znany lęk i niepokój. Obróciłam głowę i zobaczyłam ustawioną na zegarze ściennym godzinę 3:00! Ten zegar generalnie na co dzień nie działał bo nie miał baterii... Wpadłam w panikę, ale uspokajałam się tłumacząc sobie, że ktoś robi sobie ze mnie żarty albo że wyolbrzymiam problem. Usiadłam przy stole, na którym był laptop i pomyślałam, że obejrzę coś, żeby odciąć swoje myśli od tej sytuacji. Otworzyłam go, a on zaczął wariować i okropnie piszczeć. Nie mogłam wcisnąć nic na klawiaturze, a na pasku wyskakiwała tylko jedna cyfra 666666666...
Tego było za wiele. Wpadłam w panikę i zadzwoniłam do chłopaka, żeby mu wszystko opowiedzieć i zapytać czy to on ustawił tak wskazówki zegara, ale stanowczo zaprzeczał, i widząc w jakim jestem stanie wrócił wcześniej z pracy do domu.

Więcej...

Wywiad z ks. Rufusem Pereirą

Wywiad z ks. Rufusem Pereirą

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 29 kwietnia 2023

 

Ks. Pereira o swoim nawróceniu i powołaniu

Zapraszamy do odsłuchania wywiadu z nieżyjącym już indyjskim księdzem katolickim Rufusem Pereirą, egzorcystą.

 

 

Jedna kolumna Jedna kolumna Jedna kolumna Jedna kolumna vJedna kolumnaJedna kolumnaJedna kolumnaJedna kolumnaJedna kolumnaJedna kolumna Jedna kolumnaJedna kolumnaJedna kolumna

 

 

 

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Strona Adlucem.pl ma charakter niekomercyjny.
Chcesz wesprzeć rozwój portalu? Zawarta treść pomogła Tobie? Postaw autorowi kawę!

 

 

 

 

Jak odnaleźć sens życia

Jak odnaleźć sens życia

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 13 kwietnia 2023

 

Pytanie o sens życia jest fundamentalne ale też i bardzo trudne. Moją ambicją nie jest więc to, aby każdemu odnaleźć sens istnienia, ale bardziej aby pobudzić do przemyśleń i poszukiwań. W tych poszukiwaniach należy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy życie ma jakikolwiek sens, a jeśli ma, to jaki jest ten sens dla mnie.

Trudność pytania o sens życia polega głównie na tym, że poszukiwanie sensu jest sprawą indywidualną, tak więc i to pytanie powinno być kierowane indywidualnie do każdego z nas. Każdy z nas jest bowiem inny a nasze życie jest naszą prywatnością.  Możemy wręcz powiedzieć, że sensowne życie ma ten kto uważa, że ma sensowne życie. Trudno jest to ująć obiektywnie.

Jeżeli więc chciałbyś komuś zadać pytanie jaki jest sens twojego życia, to nie jest to dobre pytanie, chyba że jest skierowane do siebie. Nie ma czegoś takiego jak uniwersalny sens życia.

 

Różne wymiary sensu życia

Możemy mieć w życiu wiele cierpień, trosk, możemy odczuwać brak pieniędzy, nie mieć  wykształcenia i mieć sensowne życie. Ale bywa i tak, że możemy w życiu nie cierpieć, nie mieć wielu trosk, mieć wiele pieniędzy, dobre wykształcenie i pracę i uważać, że nasze życie jest bezsensowne.

Wystarczy mocne poczucie, że to co mam nie nadaje mi w życiu sensu, albo że to czego nie mam nie jest przeszkodą do jego znalezienia. Nawet jeśli dużo posiadam, to dalej mi czegoś może w życiu brakować. Możemy mieć również jakieś głębokie zranienie na duszy, możemy wpaść w stan depresyjny, który również przyczynia się do poczucia bezsensu, aczkolwiek nie każdy rodzaj depresji leczy się filozofią.

 

Samodzielny wybór

Każdy ma więc inną sytuację, inne potrzeby i inny poziom odkrywania sensu, dlatego każdy z nas powinien indywidualnie sam rozważyć swój sens życia, bo nikt tego za nas nie zrobi. To, czy dana droga jest dla nas sensem życia czy też nie wymaga bowiem jej przejścia, jej doświadczenia w poczuciu wolności. Możemy się inspirować tym, co nam mówią inni, ale nawet jeśli większość uznaje jakąś drogę za słuszną, to może stać się dla nas absurdem.

Lew Tołstoj napisał w swojej książce „Spowiedź”:

Nie żyłem swoim życiem, lecz tylko cudze życie niosło mnie na swoich falach. Zacząłem szukać sensu życia, kiedy poczułem, że muszę sam żyć.

W zakresie poszukiwań sensu życia i próby znalezienia odpowiedzi na pytanie: "co ja robię na tym świecie", mamy mnóstwo wskazówek, odpowiedzi, propozycji, gdyż każda kultura, religia czy filozofia próbuje sobie jakoś odpowiedzieć na to pytanie. Na przestrzeni setek lat najtęższe umysły jakie zrodził rodzaj ludzki zastanawiały się nad tą materią. Nikt nie dał jednej pasującej wszystkim odpowiedzi. My chcielibyśmy często nie zadawać sobie tego pytania, albo chcielibyśmy, aby ktoś inny za nas na nie odpowiedział, bo odpowiedź może przynieść pustkę i rozczarowanie, albo odpowiedzialność i zmiany w życiu, których nie chcemy brać na swoje barki.

 

Po co nam w ogóle sens?

Sens jest o tyle istotny, gdyż nasze codzienne decyzje i wybory są jemu podporządkowane. Można przeżyć nasze życie nie zadając sobie pytania o jego sens, tylko czym wtedy będzie różnić się nasze życie od rosnącej roślinki na dnie Rowu Mariańskiego, dla której główny sens to przetrwanie i życie w poczuciu bezpieczeństwa?

Problemem nie jest więc nawet to, czy potrafimy sobie odpowiedzieć na pytania egzystencjalne, ale to, czy w ogóle je sobie zadajemy. A ich zadawanie wpływa również decydująco na to jak wygląda nasze życie.

A życie to śmiertelna gra, ryzykujemy więc wiele nie nadając mu sensu. Świat nie pozostaje jednak bierny i próbuje wypełnić ludzkie życie wartościami opartymi na hedoniźmie, narcyźmie czy nihiliźmie, czyli eros bez agape. Czytając gazety czy przeglądając internet można dojść do wniosku, że jedną z najważniejszych rzeczy dla czytelników jest uroda i dieta, czyli odpowiedź na to co mogę zrobić aby mniej ważyć, jak mieć zgrabną sylwetkę? Tymczasem w innych części świata, w Afryce czy w Azji główny dylemat to co zrobić, żeby zjeść kawałek chleba...

Chcesz być piękny? Zacznij kochać!

Te wartości ostatecznie mogą jednak prowadzić do pustki czy rozpaczy, a towarzyszy im często również uzależnienie. Można pokusić się o stwierdzenie, że osoby nie szukające i nie posiadające głębszego sensu czy celu życia są więc bardziej skłonne do uzależnień.

Pokuszono się nawet o przeprowadzenie doświadczenia naukowego i włożono szczura w okresie dojrzewania do klatki nie dając mu żadnego zajęcia i towarzystwa a jednocześnie dano mu dostęp do narkotyku. Szczur dochodzi wtedy do takiego uzależnienia, że nie robi nic innego poza braniem kolejnych dawek. Ale gdy wrzucimy szczura do klatki z innymi szczurami i pozwolimy mu robić „szczurze rzeczy”, to bardzo trudno go uzależnić. Szczur bez celu jest więc bardziej podatny na uzależnienie. Analogiczna sytuacja występuje z ludźmi.

Dzięki więc nabraniu sensu życia pojawia się w nas siła wewnętrzna, dzięki której jesteśmy w stanie nie tylko znosić niewyobrażalne rzeczy, ale i jeszcze coś dobrego z tym zrobić.

 

Kiedy tracimy sens życia?

Czasami dochodzimy do momentu w życiu, w którym stwierdzamy: moje życie nie ma sensu. Pęka nasze dotychczasowe poczucie bezpieczeństwa, strefa komfortu, którą stworzyliśmy przestaje istnieć, podstawy, które dotychczas nadawały sens naszemu życiu znikają. Wszystko, co do tej pory było ważne przestaje istnieć. Zaczynamy odczuwać myśl, że nie robimy nic znaczącego, a to co robimy jest bezcelowe.

Tak się dzieje, kiedy np. bankrutujemy, tracimy zdrowie, ulegamy chorobie, tracimy przyjaciół czy rodzinę. Mogą również pojawić się pewne okoliczności sprzyjające utracie sensu, życiowe trudności, porażki, stagnacja czy rutyna, cierpienie czy też doświadczenie zła. Mogliśmy do tej pory żyć jakimś potencjalnym sensem, które przestaje mieć znaczenie jeśli burzą się jego podstawy. 

Czujemy się wtedy nieszczęśliwi, zagubieni, odczuwamy deficyt w relacjach czy samotność. Samotność nie tylko fizyczną, ale np. codzienne rozmowy czy spotkania są dla nas mało znaczące, zbyt płytkie. Przestajemy czuć się bezpiecznie i stabilnie. Pojawia się obojętność na wszystko i nie widzimy takiej możliwości, aby coś miało się zmienić. Powstaje pustka.

 

Sens a wiara

Sens jest jednoznacznie powiązany z pytaniem o istnienie Boga. Na pytanie o Jego istnienie możemy odpowiedzieć dwojako: że Bóg istnieje albo nie istnieje. I obie rzeczywistości są przerażające. Bo jeśli Bóg istnieje, to lepiej się dowiedzieć kim jest i czego od nas chce. Jeśli zaś Boga nie ma, to mamy kłopoty, bo pędzimy przez kosmos naokoło słońca z prędkością 110 000 kilometrów na godzinę a za kierownicą nikogo nie ma... 🙂

Nie można zaistnieć poprzez własne pragnienie. Nie wybraliśmy sobie czasu narodzin, miejsca urodzenia, swoich rodziców i kulturw której żyjemy. Każda zmiana tej przesłanki mogłaby spowodować zmianę naszego sensu życia. Bylibyśmy innymi osobami. Na sens życia wpływa również aspekt cierpienia. Możemy próbować cierpienia unikać, ale nie jestem w stanie się go wyrzec, cierpienie jest naszym udziałem. Wreszcie, na sens życia wpływa też brak kontroli nad tym, czy umrę. Śmierć najbardziej brutalnie kwestionuje czy rozlicza nasz sens życia. I nie chodzi o to, że życie bez końca nadałoby nam jego sens. Takie życie również mogłoby być puste i nieznaczące.

Żadna istota nie może nadać pełnego sensu życia człowiekowi, jeśli nie ma kontroli nad narodzinami, życiem, cierpieniem i śmiercią. My znamy tylko jeden taki byt i On nazywany jest Bogiem. Dlatego ostatecznie pytanie o to czy życie ma sens wiąże się z pytaniem o to, czy istnieje Bóg.

Istnieją trzy ogólne postawy:

  1. zakładanie szukania sensu w powiązaniu z wiarą w byt absolutny
  2. z niewiarą w taki byt oraz
  3. postawa obojętna czy unikania

ad 3:

Jeśli chodzi o ostatnią postawę, postawę obojętną, to występuje ona dosyć często. Mamy wtedy do czynienia z człowiekiem, który nie próbuje rozeznawać swojego życia i zastanawiać nad jego sensem. Stąpa on po Ziemi i nie zastanawia się nawet nad tym czyją jest własnością.

Taka postawa wynika z tego, że nie trzeba znać prawdy o świecie, aby w nim żyć. Czy muchy zastanawiają się nad sensem życia? Może, choć to wątpliwe, ale żyją i chcą żyć. Człowiek jako byt o wyższej inteligencji może się zastanawiać po co żyjemy ale również nie musi.

Stanisław Lem napisał kiedyś:

Znalazłem w tym sensie, że go nie szukałem. Nie biegałem za sensem jak za nietoperzem. Robiłem to, co umiałem i lubiłem. Wstawałem o piątej rano nie dlatego, że mi kazali, tylko dlatego, że lubiłem pisać … Gdzieżbym miał jeszcze siłę uganiać się za sensem!

Możemy również być tak zaangażowani w doczesność i jej problemy, że nie mamy czasu stawiać sobie pytania o sens życia.  Jesteśmy wtedy jak koń z klapkami na oczach, który widzi tylko tyle wokół, aby móc ciągnąć wóz swojego życia a czasami też i cudze wozy. Przemierzamy więc przez to życie dostrzegając jedynie dyszel naszego wozu. Ważniejsza od celu wydaje się więc podróż w konfortowych warunkach. Nie ważne gdzie, ważne, aby kanapa na której siedzimy miała miękkie obicia.

Możemy pokusić się o wniosek, że łatwiej jest żyć nie zastanawiając się nad sensem życia. Można bowiem dojść do wniosku, że życie nie ma sensu, można wpaść w depresję, w poczucie niemocy, w obawę, że wszystko co robimy i dla kogo żyjemy dąży ostatecznie do pustki i nicości. Możemy chcieć, aby nasze życie się już skończyło, aby nie cierpieć, nie smucić się, nie działać. W końcu bowiem po co żyć? My w odróżnieniu od zwierząt nie walczymy o przetrwanie na tym świecie, nasz gatunek nie jest zagrożony, zdominowaliśmy ten świat.

Możemy nie myśleć o śmierci, sensie życia, uciekać od dokonywania wyborów, ale w życiu jednak zawsze musimy dokonywać wyboru, ponieważ jednym ze skutków życia jest dokonywanie wyborów, chociażby między dobrem a złem. Walka duchowa dotyczy ludzi również niewierzących czy unikających szukania sensu życia. Odrzucenie pewnych wyborów to też wybór.

 

Ad 2: postawa niewiary lub nierozstrzygania

Dla ateisty, czyli osoby, która zaprzecza istnieniu absolutu, wiara w taki byt nie jest racjonalna. A to co nie jest racjonalne jest odrzucane. Świat, pomimo odrzucenia tej wiary, nadal pozostaje jednak niezrozumiały, nieogarnięty i tajemniczy.

Religia bez nauki jest kulawa, nauka bez religii jest ślepa.

/Albert Einstein/

Dla osoby niewierzącej nie ma też wartości absolutnych. Może istnieć jakaś umowa społeczna między ludźmi, która reguluje funkcjonowanie różnych wartości, ale historia pokazuje, że nie wszyscy chcą tej umowy dotrzymywać. Z tego chociażby powodu rodzą się wojny i konflikty. Trudno jest też taką umową oddzielić to, co jest dobre od tego co jest złe, gdyż moralność jest po prostu indywidualnym odczuciem.

Ateiści mówią, że wiara w Boga nie jest potrzebna aby być dobrym. I to prawda, ateiści nawet czasem zawstydzają osoby wierzące. Ateizm nie potrafi jednak wyjaśnić, dlaczego powszechnie ludzie uważają pewne rzeczy za złe lub dobre.

Ks. Tischner tak oceniał postawę ateistyczną:

Za ateizmem przemawia wiele argumentów. Więcej niż za religią. W gruncie rzeczy to logiczne, żeby być ateistą. Tak jak logiczne i rozumne jest to, żeby się nie zakochać… A przecież ludzie nie są w tym przypadku logiczni. Na szczęście.

Dla osoby niewierzącej sensem życia staje się sensy nieostateczne:

Skoro jest życie to żyję, bo lepsze to niż śmierć. Skoro jest świat, to żyję dla świata. Bogiem jest więc niejako świat, wierzę w jego rozwój, chcę go eksplorować i doświadczać a także pracować dla bliskich i przyszłych pokoleń, chcę pozostawić dobre imię po sobie.

Sensem stają się również różnego rodzaju cele altruistyczne (zabezpieczenie rodziny, wychowanie dzieci, cele charytatywne, ekologia), ale też mogą to być cele egoistyczne: osiąganie szczęścia poprzez samospełnienie, tworzenie strefy komfortu, dbanie o zdrowie i sylwetkę, spełnienie zawodowe i rodzinne, pasja poznawania. Może nim być również nienawiść do sąsiada.

Żyję więc chwilą, liczy się teraźniejszość i moje aktualne potrzeby, maksymalizacja wrażeń i spełnianie marzeń. I właściwie nie ma nic w tym złego, jeśli chcemy dla siebie dobrze, źle jest wtedy, kiedy tylko na tym poprzestajemy

Nie chcę pod koniec życia stwierdzić, że przeżyłam tylko jego długość. Chcę przeżyć też pełną jego szerokość.
Diane Ackerman

Może się zrodzić również pytanie, czy wymienione cele to rzeczywiście sens życia czy tylko pośrednie cele w nim? Sens życia to nie jest jakiś konkret lecz centralna idea i myśl, który przewodzi naszemu życiu np. gdy chcemy wieść pogodne życie, to  w ramach tego sensu budujemy pośrednie cele, np. budujemy domek nad jeziorem, budujemy przyjaźnie, szukamy pracy, która ma dobrą atmosferę. Różnica jest taka, że nawet jeśli umiera nasz cel, np. domek się spalił, a grupa przyjaciół się rozpada, to sam sens nie umiera, dalej szukamy pogody życia.

 

Szukanie sensu w ostateczności

Dla ateisty trudniejsze jest pytanie skąd pochodzimy, a łatwiejsze dokąd zmierzamy. Śmierć jest oczywistością dla wszystkich, choćbyś o niej nie myślał, choćbyś chciał ten fakt ignorować, śmierci nie oszukasz. Dramat życia przeżytego bez wiedzy o tym, czy jest coś potem pozostaje jednak dramatem.

Jeśli zakładamy, że Bóg nie istnieje, to człowiek jak i wszechświat są skazani na śmierć i nicość. Rodzi się wtedy podstawowe pytanie:

Jaki jest sens naszego życia w obliczu śmierci skoro po śmierci nic nie ma?

Śmierć jest równa wobec wszystkich, młodych i starych, bogatych i biednych, sławnych czy zapomnianych, mądrych i głupich, dobrych i złych. Wszyscy kończą tak samo. I ani wrażeń, ani pieniędzy, ani dobrych samochodów nie zabierzemy do trumny. Jeśli mówimy, że żyjemy dla dzieci, dla rodziny, dla przyszłych pokolen, to co nam jednak pozostanie  jeśli np. zabraknie dzieci? Co jeśli pokłócimy się z rodziną?  Czy nasze życie straci jakikolwiek sens?

Jaki więc racjonalny sens ma przejmowanie się tym co będzie, skoro mnie nie będzie? Nasze życie niewiele różni się od sensu życia psa czy muchy, w końcu kończymy tak samo. 

Woody Allen, znany ateista, tak wyraża swój ateizm:

Wszystko, co robimy za naszego życia, jest w ostateczności iluzją. Po śmierci nie będzie już nic z istnienia. Zupełnie nic. Chciałbym się mylić, ale zdrowy rozsądek się temu sprzeciwia (…). Jestem ścisłym ateistą i wyznaję Nietzscheański światopogląd. Dlatego wiodę smutne życie, bez nadziei, przerażające i ponure, bez celu.

A jednak nasze życie z perspektywy śmierci potrafi nabrać nowego wymiaru. Często tak się dzieje gdy słyszymy wyrok, gdy dowiadujemy się, że zostało nam kilka miesięcy czy nawet tygodni życia. Nagle przestaje mieć sens to wszystko co teraz robimy, praca, kariera, plany… Pojawia się strach a czasami i rozpacz.

Zaczynamy potrzebować drugiego człowieka, szczególnie tego, który jest dla nas ważny, jego bliskości, miłości, uwagi. Zaczynamy robić ważne rzeczy, które odkładaliśmy na kiedyś tam. Zaczynamy żałować naszego życia. Dzięki śmierci i jej rozważaniu mamy okazję odnaleźć głębszy, prawdziwy sens swojego życia.

Sens życia dla agnostyka

Oprócz postawy ateistycznej mamy też inne postawy i filozofie, jak np. postawę agnostyczną. Jaka jest różnica między agnostykami a ateistami? Żartując można powiedzieć, że agnostycy będą mieli na Sądzie Ostatecznym tylko niewyraźne miny, a ateiści będą przerażeni 🙂 Agnostycy nie chcą rozstrzygać sporu czy Bóg istnieje czy też nie i nie wykluczają żadnej z tych opcji. Sens życia agnostyka jest bliższy postawie ateistycznej niż osoby wierzącej w absolut. Nierozstrzyganie wynika bowiem głównie z niemożliwości rozstrzygnięcia dylematu istnienia absolutu.

Sens życia dla buddysty

Inną ideą coraz bardziej popularną jest idea buddystyczna. Buddyzm jest bardziej filozofią niż religią i ani nie afirmuje ani nie neguje istnienia Boga. Buddyści uważają, że celem życia jest osiągnięcie pełnego oświecenia. Osiąga się je poprzez specjalne techniki, które powodują wyzbycie się iluzji własnego ja, wyzwolenie się od pragnień a w ostateczności cierpienia duchowego. Oświecenie to zdobywa się jednak bez zbawcy czy Boga, osiągamy je własnymi siłami.

 

Ad 1: jaki ma życie sens jeśli istnieje byt absolutny?

Właściwie istnieją dwie opcje:

Albo nikt stworzył coś z niczego w sposób uporządkowany, albo ktoś stworzył coś z niczego w sposób uporządkowany. Bez względu na to którą opcję wybierzesz, obie są cudami. 

W byt lub byty absolutne wierzy wiele religii, ale skupię się na tej, którą uważam za najbardziej mi bliską, na wierze chrześcijańskiej.

Św. Augustyn napisał:

Stworzyłeś nas bowiem dla siebie i niespokojne jest nasze serce, dopóki nie spocznie w Tobie.

Jeśli zostaliśmy stworzeni przez Absolut, to w centrum świata jest Bóg, który stworzył świat i ludzi w określonym celu. Bez Niego nie ma nic albo wszystko co jest prowadzi do absurdu. Wspomina nam o tym księga rodzaju:

Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga, i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła.

Mamy więc opisany odwieczny zamysł Boży w odniesieniu do człowieka i jego zbawienia. Każdy z nas został zamierzony przez Boga od samej wieczności. Wierzymy, że od Boga jest nasz początek. Bóg chciał abym się narodził we właściwym czasie i miejscu, abym mógł przeżyć moje życie, które On dla mnie zaplanował. Księga Jeremiasza mówi:

Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię.

Zanim więc się narodziliśmy, zanim fizycznie zaistnieliśmy na tym świecie, już istnieliśmy. Bóg nas znał. Wie o nas wszystko, bo sam nas ukształtował.

Jest taka tendencja do stawiania człowieka w centrum wszechświata zamiast Boga. Zamiast więc mówić za Samuelem:

mów Panie, bo sługa Twój słucha” mówimy raczej: „słuchaj Panie, bo sługa Twój mówi”.

Dobrze jest więc również modlić się o to, co Bóg chce nam dać, a nie o to co my chcemy.  Jeśli bowiem idziemy do lekarza, to nie mówimy mu, co jest nam potrzebne do zdrowia. Liczymy na jego wiedzę i narzędzia i ufamy jego receptom. Nawet jeśli nasze życie wydaje się beznadziejne, a wszystkie drzwi zamknięte, to Bóg otwiera dla nas okno, jeśli tylko w takiej sytuacji wyrazimy nasze zaufanie do Niego.

 

Jaki jest więc cel życia dla osoby wierzącej?

Skoro jest stwórca, to podstawowym celem człowieka jest oddawanie Mu chwały. Bo skoro Bóg dał nam życie, świat, chce nas zaprosić do siebie po śmierci, to czy nie powinniśmy za to Boga chwalić i dziękować zanim o cokolwiek Go poprosimy? Czy nie tak powinna wyglądać odpowiedź miłości na miłość?

Sensem życia chrześcijanina jest również pozostawanie Bogu wiernym. Św. Teresa z Kalkuty na pytanie jaki jest sens pomagać tym chorym, którzy niedługo umrą odpowiedziała:

Bóg nie żąda, byśmy odnieśli sukces. Ważna jest tylko wierność.

Możemy więc podejmować jakąś misję, która jak wierzymy, pochodzi od Boga, bez zwracania uwagi na to, czy osiągniemy sukces. Bo bycie wiernym jest już sukcesem. Czasami droga jest ważniejsza od celu.

Jeżeli chcemy szukać sensu życia w Bogu, to nie można przejść również obojętnie wobec relacji do drugiego człowieka.

Hymn św. Pawła mówi:

Gdybym też miał dar prorokowania
i znał wszystkie tajemnice,
i posiadał wszystką wiedzę,
i wszelką możliwą wiarę, tak iżbym góry przenosił,
a miłości bym nie miał, byłbym niczym.

Jeśli wierzymy ale nie kochamy, to na próżno nasza wiara. Bóg nie mówi do nas: "Przyjdź błogosławiony, bo uczęszczałeś na mszę świętą, bo zawsze się spowiadałeś, modliłeś". Faryzeusze żyli bardzo bogobojnie, a jednak to do nich Jezus kierował najostrzejsze słowa w ewangelii.  Podobnie, jeżeli perfekcyjnie wykonujemy pobożne czynności, modlimy się, zachowujemy czystość, ale w tym co robimy nie ma miłości, to Bóg tego nie widzi. Jezus będzie zawsze osądzał na podstawie miłości bliźniego.

Istota sensu życia dla chrześcijanina zawiera się więc w oddawaniu Bogu chwały, wiernym Mu służeniu oraz miłości bliźniego. W tej relacji Bóg chce być naszym przyjacielem a nie sędzią, który nas tylko rozlicza. Sens to chwalić Boga za to, że chce stać się dla nas przyjacielem. Przyjacielem, który od nas niczego nie potrzebuje, bo ma wszystko, a może nam dać tak wiele, i który zaprasza nas do głębokiej relacji pozbawionej lęku, opartej na miłości, i zaufaniu.

 

Możemy sobie jednak zadać pytanie, jak wierzyć w kogoś, kto się przed nami ukrywa?

Bóg, pomimo, że jest w centrum zachowuje się tak jakby w nim nie był. Daje nam wolną wolę i jednocześnie jest wyjątkowo delikatny w przenikaniu do świata materialnego. Jeśli by Bóg nie pozostawał ukryty, w naturalnym sposób skłanialibyśmy się ku Niemu, a więc ku dobru, i nie mielibyśmy dużego wyboru pomiędzy dobrem a złem. Z jednej więc strony Bóg zakorzenił w nas pewne obiektywne wartości, ale z drugiej strony pozwolił nam je wybierać i odrzucać.

Bóg więc zachowuje pewien dystans, bo jeśli mamy być podobni do Niego i na Jego obraz to tak jak On mamy też wolną wolę. Otrzymaliśmy ją, gdyż Bóg pragnął aby stworzenia, tak ludzie jak i aniołowie, nie byli zmuszani do kochania Boga lecz aby kochali Boga z własnego wyboru. Gdybyśmy tej wolności nie mieli bylibyśmy niezdolni do miłości, a tym samym niezdolni do osiągnięcia właściwego celu egzystencji, którą jest miłość doskonała. Takie warunki wynikają z Bożej miłości.

Bóg od początku uczy nas korzystania z tego daru wolności. Dlatego też powiedział Adamowi i Ewie co jest dobre a co jest złe. Podobnie było z Kainem, któremu Bóg powiedział, że grzech chce nim zawładnąć, a przecież może nad nim panować (Rdz. 4,7). Wybór Kaina był jednak inny. Bóg szanuje nasze wybory, choć mają one swoje konsekwencje.

Wolna wola jaką mamy jest dowodem na to, że Bóg nie chce nas traktować jak służących:

Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi. (Jan, 15, 15)

W innych niechrześcijańskich religiach to ludzie gonią za Bogiem. W wierze chrześcijańskiej to Bóg goni za człowiekiem, proponuje mu przyjaźń, miłość i ciągłe zainteresowanie. Ks. Jan Maria Vianney idzie o krok dalej i w swoim kazaniu o przywilejach duszy czystej tak mówi:

Dzieci moje, niepojęta jest władza, jaką dusza czysta ma nad Bogiem, gdyż to nie ona pełni Jego wolę, lecz Bóg pełni jej wolę.

Bóg więc wywyższył człowieka w wyjątkowy sposób, gdyż chciał stać się tym czym jest człowiek, aby także człowiek mógł stać się tym czym jest Chrystus (św. Cyprian). Podobnie tę myśl wyraził św. Augustyn: Bóg stał się człowiekiem aby człowiek stał się Bogiem. Będziemy więc uczestniczyć w życiu boskim w sposób wyjątkowy, ponieważ Syn Boży przyjął naturę ludzką i ją przebóstwił a nie porzucił.

 

Co robić, aby odnaleźć sens?

Najważniejsze dla odnalezienia sensu jest samo szukanie. W poszukiwaniu sensu jesteśmy wezwani do czynności a nie bierności. Człowiek powinien mieć w sobie ciekawość do Boga, świata i ludzi. Dlaczego mamy nie zadawać sobie pytania, czy moja codzienność ma sens? Czy moja praca ma sens? Czy robię w życiu to co naprawdę lubię i do czego mnie to prowadzi? Gdy osiągnę podstawowe cele, to co potem? I najważniejsze, co jest istotą naszego istnienia?

Czasami człowiek jest tak uparty w podążaniu za jakimś celem, że gubi po drodze wiele tego co wartościoweWykorzystać  dobrze czas i go nie marnować to również dobry sens dla nas wszystkich.

Każdy z nas ma jakąś hierarchię wartości, i to co znajduje się na szczycie tej hierarchii spełnia funkcję Boga dla Ciebie, bez względu na to, czy w Niego wierzysz i czy potrafisz Go nazwać.  Świadomie czy podświadomie szukamy bowiem tego, co absolutne, a więc przyjaźni, miłości, wartości. Doświadczając tego w sposób pełny doświadczamy stałości, co jest cechą też sensu absolutnego.

Jeśli oprzemy swoje życie na Bogu, to warto sobie uświadomić, że Bóg nie czyha na człowieka, tylko na niego czeka i również zachęca nas do poszukiwań. Gdy Jezus się odwrócił się do apostołów i ujrzał ich idących za Nim, rzekł do nich: Czego szukacie?

Pismo Święte uczy: Szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto [...] szuka, znajduje, a temu, co kołacze, będzie otworzone. Wybór Boga jako podstawy sensu naszego życia to dopiero początek drogi, początek poszukiwań. Bóg daje nam jednak nadzieję:

Księga Jeremiasza 29:13:

A gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem.

Wiersz na zakończenie

Życie - stary sposób na zbieranie zdziwień
Kończy się dość jednak nieszczęśliwie- bowiem śmiercią.
I choć tyle miewa znaczeń...
Nie słyszałem, by skończyło się inaczej.
Żyj
Jakiś sens przy tym miej
Bowiem żyć, samo żyć - nie wystarczy za sens.
/Życie, Andrzej Poniedzielski/

Wywiad z byłym egzorcystą ojcem Bogdanem Kocańdą

Wywiad z byłym egzorcystą ojcem Bogdanem Kocańdą

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 13 kwietnia 2023

Czym dla współczesnego człowieka jest szatan i dlaczego tak rzadko się o nim mówi?

Ojciec Bogdan: Myślę, że nie jest prawdą, iż nie porusza się tego tematu. Wystarczy popatrzyć na półki w księgarni, jest tam wiele książek na ten temat. Po drugie temat szatana cały czas jest przepowiadany, wystarczy posłuchać Ewangelii i wszystkich jej fragmentów na temat diabła. Być może nie ma tzw. negatywnego nauczania - krzyków i wrzasków jak to mocny jest szatan. Dzieje się tak dlatego, że opcja, którą prezentuje kościół opcją ku przyszłości w Chrystusie. Nauczanie jest więc pozytywne. Zresztą zgodne z pewną logiką działania w walce duchowej mówiącą, że ten kto podejmuje walkę duchową przede wszystkim chroni życie w sobie, życie w łasce uświęcającej.

Dla współczesnych szatan pozostaje w kręgach mitów, jest dobrą bajką dla niedobrych dzieci. Poza tym jest wyjaśnieniem wielu spraw, które dla wielu są po prostu magiczne, tajemne, które może robić ktoś, kto jest demonem. Są też tacy, dla których szatan może się jawić jako pewne antidotum na Boga Trójjedynego, oraz ci, dla których szatan jest po prostu zabawą.

Kto jest najbardziej narażony na działanie szatana?
Ojciec Bogdan: Niestety każdy z nas, a przede wszystkim ci, którzy są zatwardziałymi grzesznikami, którzy są daleko od Pana Boga, którzy walczą z Bogiem, walczą z Kościołem świętym. Oni są tak naprawdę w rękach złego. Często traktowani nie podmiotowo, ale przedmiotowo. Drugi nurt to ci, którzy są w drodze do świętości, uświęcenia i zjednoczenia z Bogiem. Bóg daje im łaskę, którą przyjmują. Otwierają się na Boga, otwierają się na miłość. Szatanowi się to nie podoba i chce odciągnąć ich od Boga. Bóg do tego dopuszcza po to, aby oczyścić człowieka, wyzwolić go od wszystkiego co jest jeszcze bardzo ludzkie. Wynika z tego, że jedni i drudzy mogą być poddani działaniu złego ducha Zresztą każdy z nas jest poddany pod działanie złego ducha w najzwyklejszej postaci - pokusy. Jednak nie każda pokusa pochodzi od diabła. Czasem może pochodzić od człowieka poprzez pożądliwość, czy też od świata, który się rządzi swoimi prawami, swoją filozofią.

Jakie są konsekwencje dla kogoś, kto sam chce się oddać pod działanie szatana?
Ojciec Bogdan: Od strony duchowej konsekwencje są straszne. Oddając się szatanowi wybierasz go jako pana swego życia i oddajesz swoje życie w jego ręce. Spotkałem osobę, która była kapłanką w sekcie satanistycznej. Była świadoma w ciągu dnia tego co robi tylko dwie godziny. Zły duch wyprowadzał ją z miasta gdzie mieszkała do innej miejscowości, gdzie odbywały się satanistyczne rytuały. W amoku („transie opętańczym”) wchodziła do kościoła by w czasie Komunii Świętej przyjąć Ciało Pana Jezusa. Nie spożywała go jednak tylko wynosiła na czarne msze. Oczywiście szatan gwarantował jej pewną władzę, miała zdolność hipnotyczną, mogła kierować ludźmi, np. odprowadzała wzrokiem konduktorów, którzy sprawdzali bilety w tramwaju. Pod władzą szatana najczęściej jednak nie są ludzie, którzy oddają mu życie świadomie. Raczej staje się to przez fakt czynów, które popełniają. Ich czyny mówią za nich.

Czy jest możliwe, aby ktoś rzucił na nas "przekleństwo"?
Ojciec Bogdan: Trzeba rozróżnić przekleństwo od słów wulgarnych, których często używają niektórzy ludzie. To nie jest to samo. Przekleństwo jest życzeniem zła komuś, jego śmierci, niepowodzeń w życiu, chorób, itd. Jest to możliwe i często praktykowane np. we Włoszech. W środowisku włoskim można zamówić tzw. rzucanie uroku. Jeżeli kobieta chce zdobyć chłopaka to może zamówić takie „rzucenie uroku”, który będzie właśnie tak działał, że mężczyzna się w niej zakocha. To jest dość powszechna praktyka.

A jak to wygląda od strony tego zakochanego?
Ojciec Bogdan: On myśli, że tak ma być.

Czym jest egzorcyzm w kościele katolickim, kiedy się go używa, jakie są jego rodzaje?
Ojciec Bogdan: Egzorcyzm jest modlitwą kościoła nad człowiekiem zniewolonym duchowo, który spełnia wszelkie kryteria osoby opętanej. Kapłan, który podejmuje taką modlitwę w imieniu Kościoła Świętego i w imieniu Jezusa Chrystusa musi mieć do tego władzę. Pierwszym egzorcystą jest biskup. Do pomocy może mianować kapłanów, którzy będą pełnić tę posługę. Wybierani kapłani podejmują modlitwę o uwolnienie za pomocą egzorcyzmu uroczystego. Jest to pewien rytuał, który ma na celu wypędzenie złego ducha z opętanej osoby. Składa się z kilku części: modlitwy o ochronę, Liturgii Słowa, Litanii, wezwania do Ducha Świętego. „Egzorcyzm prośby” to modlitwa skierowana do Jezusa Chrystusa, żeby swoją mocą wypędził złego ducha. Kolejny rodzaj to „egzorcyzm rozkazu”- modlitwa w imię Jezusa Chrystusa, na mocy Kościoła Świętego, skierowana bezpośrednio do złego ducha o wyjście z danej osoby. Modlitwa ta kończy się „Magnificat” z pieśnią maryjną mającą na celu odśpiewanie Bogu chwały. Nie zawsze za pierwszym razem modlitwa egzorcyzmu może być na tyle skuteczna, że zły duch odejdzie. Często trzeba ją ponawiać nawet kilka razy.

Ile osób może być obecnych podczas egzorcyzmu?
Ojciec Bogdan: Na ogół jest jeden egzorcysta, który przewodniczy Liturgii Egzorcyzmu, pomagają mu często osoby świeckie. Mogą to być osoby związane z osobą opętaną (rodzina, przyjaciele) lub zespół, który współpracuje z egzorcystą. Ludzie ci mogą też modlić się w pobliżu miejsca, w którym sprawowany jest egzorcyzm. Są to najczęściej kaplice, kościoły, sale przykościelne. Zazwyczaj starano się, żeby te modlitwy nie odbywały się w miejscach publicznych, ze względu na uszanowanie godności osoby opętanej, jej prawa do intymności. Dlatego to, co się dzieje w ramach egzorcyzmu nie może się wydostać poza pomieszczenie. Chyba, że jako przykłady i to za zgodą takiej osoby.

Czy podczas egzorcyzmu można zadawać szatanowi pytania?
Ojciec Bogdan: Najczęściej zadaje się pytanie o jego imię. Mając imię można poznać, jaki jest charakter ducha. Ewentualnie można pytać o źródło, miejsce i czas przyjścia złego ducha do danej osoby i zawładnięcia jej ciałem. To może być też pomocne w podejmowaniu modlitwy. Natomiast nie dyskutuje się ze złym duchem. Przerywa się w imię Jezusa Chrystusa wszelkie jego działania zmierzające do tego żeby coś powiedzieć. Nie powinno się z nim rozmawiać o kimś innym, o osobach trzecich. Zły duch może robić wszystko, żeby kapłan nie podejmował egzorcyzmu. Diabeł może także prowadzić dialog z kapłanem i to na wysokim poziomie teologicznym, w różnych językach, po to tylko, żeby czas, który jest poświęcony na egzorcyzm przeminął i kapłan nie podejmował rozkazu do odejścia skierowanego do złego ducha.

Dlaczego szatanowi tak bardzo zależy żeby zawładnąć człowiekiem, mieć go w swojej mocy?
Ojciec Bogdan: Szatanowi nie zależy na człowieku. Jemu zależy na tym, żeby człowieka wykorzystać w swojej grze. Zły duch chce dokuczyć Bogu przez to, ze będzie sprowadzał na manowce człowieka. Traktuje człowieka jako narzędzie, które użyje, a potem zostawi. Historie ludzi opętanych często kończą się tragiczną śmiercią. Zły duch, albo poprzez swoje działanie, albo pod wpływem jakiś innych czynników powoduje, że osoba opętana popełnia samobójstwo lub zostaje zabita w innych okolicznościach. Tak naprawdę nie zależy mu na człowieku jako takim, ale na tym by pokazać swoją władzę w stosunku do Boga. To pycha. Gabriel Amorth w swojej książce "Wyznania egzorcysty" wysuwa tezę, że szatan był rozczarowany, ponieważ myślał, że cały świat będzie do niego należał. Tymczasem okazało się, że Bóg go oddał pod panowanie Jezusa Chrystusa. Wtedy zły duch się zbuntował.

Jak odróżnić opętanie od choroby psychicznej?
Ojciec Bogdan: Bardzo trudno jest odróżnić jedno od drugiego. Powstał katalog chorób utworzony przez amerykańskich lekarzy i powszechnie stosowany w świecie medycznym. Występuje tam choroba o nazwie trans i opętanie. Wielu lekarzy uważa więc, że jest to choroba psychiczna, próbuje się ja leczyć. Pierwszym kryterium w ocenie, czy mamy do czynienia z choroba czy z opętaniem jest reakcja osoby opętanej (lub potencjalnie opętanej) na sacrum. Trzeba zwrócić uwagę, jak ona reaguje na modlitwę egzorcystyczną, na wodę święconą, na rzeczy, które są związane ze świętością (olejek, sól). Jednak często jest tak, że taka awersja do rzeczy świętych jest wywołana właśnie chorobą psychiczną. Ktoś uważa, że jest opętany, więc reaguje na moje czynności, widząc jak je wykonuję. Ale nie wie tak naprawdę czy w tym czasie modlę się, nie może intuicyjnie odczuwać moich modlitw. Dlatego na ogół zachowuje się spokojnie. A u osoby opętanej spokój w czasie modlitw jest niemożliwy.

Jak można rozpoznać opętanego człowieka w swoim otoczeniu?
Ojciec Bogdan: To jest poważny problem, ponieważ dziś w Polsce można zauważyć panowanie tzw. demonofobii. Z jednej strony jest to usprawiedliwianie siebie - to ktoś inny działa z zewnątrz, ja jestem bezradny i bezsilny. Taka osoba udaję się do egzorcysty, bez względu na to, czy jest on związany z kościołem, czy tylko podaje się za egzorcystę. Liczy na to, że sprawa będzie załatwiona od ręki. Tak bywa najczęściej. Żeby jednak naprawdę rozpoznać opętanie trzeba zrobić kilka rzeczy. Przede wszystkim przeprowadzić wywiad diagnostyczny, czyli poznać historię życia badanego, czy były w jego życiu sytuacje, w których miał do czynienia z jakimś złem (np. okultyści, wróżki, seanse spirytystyczne). Trzeba sprawdzić, czy ktoś w rodzinie mógł przekląć tą osobę. Wywiad diagnostyczny służy poznaniu całego tła i środowiska życia osoby potencjalnie opętanej. Potem dopiero można spotkać się z egzorcystą prywatnie. Odprawia on na początku tzw. „mały egzorcyzm”, aby być pewnym , że to co rozpoznał to rzeczywiście opętanie. Boję się zachęcać ludzi do tego, aby samodzielnie rozpoznawali opętanie. Często jest tak, że pojawia się osoba mówiąca, ze ktoś z rodziny jest opętany, tymczasem już w rozmowie można zobaczyć, że to nieprawda. Ale to jest wygodne. Poza tym w ludziach rodzi się lęk. Jest to skutkiem tego, ze coraz częściej się mówi i pisze o szatanie. A ciekawość ludzka to poznaje. Sam spotykałem się z wieloma dziennikarzami z gazet, które można powszechnie kupić w kiosku. Tam temat jest jednak traktowany bardziej jako kolejna sensacja, coś, co można sprzedać.

Co z opętanym, który nie chce poddać się egzorcyzmowi?
Ojciec Bogdan: Na ogół nikt z opętanych nie chce poddać się egzorcyzmowi. Taka osoba nie przyjdzie sama do egzorcysty, chyba, że już nie będzie sobie potrafiła poradzić sama z sobą. I wtedy egzorcysta jest następnym ogniwem w jej łańcuszku szukania pomocy. W takich wypadkach pojawia się sama. Najczęściej jest jednak tak, że jest ona przyprowadzana przez rodzinę (najbliższych, przyjaciół) którzy zauważają jakieś niepokojące objawy. Osobą opętana nie odnosi się pozytywnie do egzorcyzmu, ale z drugiej strony chce się pozbyć problemu. I to jest już jakaś zgoda pośrednia, którą można wykorzystać. Teologia moralna uczy, ze można wtedy podejmować egzorcyzmy, bo gdyby ta osoba mogła podejmować w tej sprawie obiektywne decyzje zgodziłaby się zapewne na takie działanie. Na kolejnych etapach procesu uwalniana powinno się wciąż pytać o zgodę, to bardzo pomaga, ponieważ osoba opętana określa siebie w stosunku do tego, co czyni kapłan. Wyraża wolę poddania się Jezusowi. Negacja będzie powodować, że proces uwalniania będzie o wiele dłuższy. Trzeba uświadomić sobie jeszcze jedną ważną rzecz – egzorcyzm jest tylko kolejnym narzędziem, stosowanym dla głoszenia Królestwa Bożego. Chrystus nie egzorcyzmował dla samego egzorcyzmu. Mógł przecież od razu wyrzucić wszystkie złe duchy. Ale nie zrobił tego. On głosił Królestwo niebieskie i dokumentował to, co mówił swoimi uczynkami, swoją władzą, m.in. przez wyrzucanie złych duchów, ale również przez uzdrowienia itp. Dlatego pierwszy cel jaki się stawia przy osobie opętanej jest doprowadzenie ją do wyznania wiary w Jezusa Chrystusa. Pomocą ma tu służyć egzorcysta - wiadomo, że przebywający w opętanym demon nie zgodzi się na wypowiedzenie takiego wyznania. Źle by było, gdybyśmy koncentrowali się tylko na egzorcyzmie a zapominali o tym, co jest naprawdę istotne. Niestety wiele osób patrzy na egzorcyzmy tylko przez pryzmat rytuału. Nie chcą zobaczyć tego, o co tam tak naprawdę chodzi. Dlatego tam gdzie nie ma przyjęcia wiary w Jezusa również odprawia się egzorcyzm, ale nie musi on być od razu skuteczny. Trzeba na to czasu, cierpliwości, modlitwy Kościoła. Nie jest to proste i często jest to związane z wieloma przykrymi doświadczeniami. Choćby z tym, że osoby mieszkające z człowiekiem opętanym musza się liczyć z atakami, które mogą być skierowane w ich kierunku.

Czy oprócz egzorcyzmu są inne sposoby na pozbycie się złego ducha? Czy opętany sam może coś zrobić?
Ojciec Bogdan: Myślę, że tak, Trzeba wyróżnić dwa kierunki działania kościelnego. Jeden, dążący do uświęcania człowieka. Są to sakramenty święte, modlitwa Kościoła. Drugi dotyczy walki duchowej, czyli wyrywaniu człowieka z mocy zła poprzez egzorcyzm. Działanie to nazywamy sacramentalium. Jest to niejako wstęp do sakramentu. Oczywiście egzorcyzm przeprowadzamy po to, aby człowiek przyjął sakrament.
Byłem świadkiem takiego wydarzenia: podczas zwykłej spowiedzi świętej, penitent, którego spowiadałem zaczął się trząść. Tak silnie, że poruszał cały konfesjonał, który w efekcie przewrócił się na mnie. Potrzebna była tam modlitwa o uwolnienie w ramach sakramentu spowiedzi, aby wyzwolić tego człowieka. Zresztą moja przygoda z demonami zaczęła się właśnie od sakramentu pojednania dwóch osób, które może nie były opętane, ale na pewno były pod działaniem złego ducha.

Jest sześć stopni działania szatana na człowieka – kuszenie, dręczenie, opresje, obsesje, nawiedzenie i opętanie. Czym one się różnią?
Ojciec Bogdan: Ten podział wprowadził Gabriel Amorth. Jest to podział umowny. Najprościej jednak wyodrębnić cztery rodzaje działania złego ducha – pokusa, opresje, obsesje i opętanie. Pokusa to próba nakłonienia człowieka do grzechu, oddziaływanie zewnętrzne lub wewnętrzne w człowieku, które powoduje, że schodzi on z drogi Bożych przykazań. Najlepszą bronią na bezpośrednią pokusę diabelską (którą często charakteryzuje przemoc i nagłe najście) jest usilna modlitwa, akt strzelisty, wezwanie pomocy aniołów lub świętych. Kolejną po pokusie demonicznej formą oddziaływania szatana na człowieka są opresje diabelskie. Mamy z nimi do czynienia, gdy zewnętrzne działanie złych duchów skierowane jest na konkretną osobę w celu uprzykrzenia jej życia (Ojciec Pio był wielokrotnie bity przez szatana). Najczęściej dokonuje się to poprzez wszelkiego rodzaju niewytłumaczone zjawiska pojawiające się w otoczeniu danej osoby lub w konkretnym miejscu (przesuwające się meble, odgłosy chodzenia, samozapłony sprzętu kuchennego itp.). Obsesja wywołuje w człowieku myśli skłaniające człowieka do stanów załamania, rozpaczy, nieczystości, poniżania siebie, autoagresji a nawet samobójstwa. Przymus amoralnego działania jest tak silny, że trudno się mu przeciwstawić. Przy słabej obsesji sami możemy walczyć ze złym duchem poprzez ponowne oddanie się Chrystusowi, nieustanne używanie sakramentaliów, modlitwy. Kiedy obsesja jest silna z pomocą może przyjść kapłan, który podejmie modlitwę o uwolnienie. Ostatnim, najgorszym etapem jest opętanie. Człowiek, jego pamięć, wyobraźnia i ciało poddane są złemu duchowi, a jego myśli są przyćmione. Diabeł może w tych sferach panować, chociaż nie ma władzy nad umysłem i nad wolą. Mamy tutaj do czynienia z dwoma osobowościami – człowieka i złego ducha, który "posiada" człowieka. Osoba opętana na co dzień się nie wyróżnia, lecz w momentach kryzysowych diabeł przejmuje nad nią władzę. Opętany nie wie wtedy co się z nim dzieje. Boską pomocą dla opętanego jest przede wszystkim egzorcyzm.

ks. Jaroslaw Cielecki nie wierzył w opętanie

ks. Jaroslaw Cielecki nie wierzył w opętanie

Przez adlucem in Bez kategorii kiedy 13 kwietnia 2023

Pamiętam rekolekcje niedaleko wulkanu Wezuwiusz - wspomina ksiądz Cielecki. - Podczas komunii świętej zawołano mnie do kobiety w ostatnim rzędzie. Obok niej siedział jej mąż.

Kiedy podałem jej hostię, ona miała dziwny wzrok. Patrząc wprost na mnie zgryzła ją i powiedziała schifo (wł. świństwo). Przestraszyłem się. Wróciłem do ołtarza i żałowałem, że dałem Komunię tej osobie, którą uznałem za chorą psychicznie.

Po zakończonej mszy do zakrystii przyszedł jej mąż (i jeszcze czterech mężczyzn z rodziny) i powiedział: Przepraszam za to co się stało, ale moja żona jest opętana przez złego ducha. Ja wtedy w to nie wierzyłem. Myślicie, że w to uwierzy każdy ksiądz? Myślicie, że w to uwierzy każdy człowiek?

Mąż klęczał i prosił o błogosławieństwo. Nie chciałem go udzielić, zrobiłem to dopiero, wychodząc z zakrystii. Stała się zadziwiająca rzecz. Jakaś ogromna siła popchnęła tę kobietę. Zaczęła wymiotować czarną mazią, nieludzkim głosem wykrzykiwać i przeklinać Matkę Bożą i Chrystusa i wykazywać ogromną siłęCi mężczyźni nie mogli jej utrzymać. Ale ja nadal nie wierzyłem: Przestań urządzać teatr!  Jest chora psychicznie, zabierzcie ją do domu, do widzenia... 

Gdy już chciałem wyjść z zakrystii usłyszałem, że ta neapolitanka, która nigdy nie uczyła się języka polskiego, nawet nie wiem, czy wiedziała, gdzie leży Polska, mówi do mnie w perfekcyjnym języku polskim: Nie wierzysz, że ja jestem?  Obecni przy tym zaczęli mnie pytać, czy rozumiem, co ona mówi. Zaczęła podawa moją datę urodzenia,  miejscowość, gdzie się urodziłem (tam za Krakowem), mówi więcej: a teraz powiem ci twój pierwszy grzech, żebyś wiedział, że jestem, mówi dzień, datę (z moich młodych lat), godzinę. Chcesz jeszcze minuty? - pyta. Wierzysz teraz?. Ciarki przeszły mi po plecach. Wtedy uwierzyłem.

Wiedziałem, że nie mogę uciec, ale nie znałem formuły egzorcyzmu, nie byłem do tego przygotowany. Powiedziałem wtedy po polsku na głos do Matki Bożej: pomóż mi, jestem tu sam, daleko od Polski, a tu szatan do mnie mówi. Przyjdź mi z pomocą. Masz moje ręce. Weź moje ciało, jestem Twój. Proszę Cię, uwolnij tę kobietę. Kiedy to mówiłem, to kobieta jeszcze bardziej szalała, rzucała się i bluźniła, ale ja już się wtedy nie bałem. Wiedziałem, że Matka Boża się zbliża. Kiedy wyciągnąłem ręce, położyłem na tę kobietę i odmówiłem modlitwę "Zdrowaś Maryjo...", zły duch ją opuścił. Czułem wtedy obecność Matki Bożej, czułem, że moje ręce nie są moimi rękoma.

Po modlitwie czekałem przed kościołom na kogoś, kto miał mnie zabrać. Czułem obecność demona tak blisko, jakby szedł za mną. Ta świadomość towarzyszyła mi również w domu. Zapaliłem światło, modliłem się na różańcu. Światło paliło się do rana. Na porannych Mszach prosiłem wiernych, aby się modlili za uwolnioną od złego ducha kobietę. 

Dwa lata później zadzwonił mąż tej kobiety. Oznajmił, że zły duch nigdy nie powrócił. Zastanawiałem się, jak to się stało, nie odprawiałem przecież egzorcyzmu. Zrozumiałem jednak, że największym egzorcystą jest Ona, Matka Boża.

Ks. Cielecki przez wiele lat sprawował duszpasterską misję we Włoszech, a także kierował serwisem informacyjnym Vatican Service News, emitowanym we włoskich telewizjach regionalnych. Były sekretarz bp Pawła Hnilicy, były współpracownik prefekta ds. ewangelizacji narodów kard. Ivana Diasa. Obecnie ks. Cielecki należy do wspólnoty, która nie utrzymuje jedności z papieżem Kościoła Katolickiego.